Wielki Tydzień w Kordobie z różnych punktów widzenia

Niedziela Palmowa (Domingo de Ramos). Procesje z punktu widzenia turysty.

Pierwszego dnia decyzja o oglądaniu procesji została podjęta spontanicznie. Wraz z moim przyjacielem Ibanem poszliśmy w stronę centrum oczekując, że spotkamy którąś z procesji. Nie było to trudne, wystarczyło kierować się w stronę, w którą zmierzali odświętnie ubrani mieszkańcy Kordoby, niektórzy ze składanymi krzesełkami. My, w zwykłych ubraniach czuliśmy się tam nieco nie na miejscu, jak przypadkowi turyści. Jednak były też osoby, które rzeczywiście znalazły się w tłumie zupełnie w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Mam tu na myśli prawdziwych turystów z walizkami, szukających swojego hotelu, próbujących przebić się przez tłum ludzi i przejść pomiędzy uczestnikami procesji.

Tego dnia zobaczyliśmy dwie procesje i mogłam docenić piękno figur otoczonych świecami, jednak zawiódł mnie nieco czas oczekiwania na przejście wszystkich elementów procesji. Najważniejszym punktem procesji są pasos, czyli figury Chrystusa i Maryi (po hiszpańsku najczęściej określanej mianem dziewicy – la virgen).

Przed figurami i za nimi idą los nazarenos. Są to postacie ubrane w długie tuniki, mają oni zakryte twarze i spiczaste nakrycia głowy, zazwyczaj niosą świece, krzyże, lampiony, itp. Kolor tuniki jest inny dla każdego bractwa. Nazarenos zwani są też w niektórych rejonach Hiszpanii pokutnikami.

Zrobił na mnie wrażenie wysiłek, jaki wkładają los costaleros – osoby niosące na swoich barkach ciężkie platformy ze świętymi figurami. Co kilkadziesiąt metrów figury zatrzymują się, aby costaleros mogli się zmienić i odpocząć. Za każdym razem, kiedy podnosi się figurę, obserwujący nagradzają costaleros brawami. Niektórzy z nazarenos i costaleros pokonują całą trasę na boso. Najczęściej za każdą figura podąża orkiestra (la banda).

Czasami w procesji uczestniczą także mantillas, ubrane na czarno żałobnice, z przypiętym do włosów welonem i które idą tuż za figurą Chrystusa.

Zaskoczyło mnie jednak zachowanie obecnych tam osób, które według mnie nie było do końca adekwatne dla wydarzenia o charakterze religijnym. Był to raczej piknik, można  było zobaczyć ludzi z kanapkami, piwem i słonecznikiem (pipas), czego efektem były ulice pełne śmieci, chodniki pokryte łuskami słonecznika i puszki po napojach (często alkoholowych) w każdym miejscu.

Wielki poniedziałek (El Lunes Santo). Spotkanie towarzystkie.

Drugiego dnia na oglądanie procesji zaprosiła mnie Rocío, dziewczyna poznana na jednym z kursów, który odbył się w siedzibie mojej organizacji. Spotkałam się z nią i kilkoma jej koleżankami, które należą do tych osób, które znają prawie każdą procesję i starają się zobaczyć każdego roku jak najwięcej z nich.

Posługując się specjalnym przewodnikiem, przemierzałyśmy ulice Kordoby, aby móc obejrzeć najciekawsze procesje. W oczekiwaniu na przejście figur (pasos) zajmowałyśmy najlepsze miejsca z puszką napoju w dłoni i łuskając ziarenka solonego słonecznika. Nabiera to większego sensu jeśli powiem, że przejście procesji ulicami miasta może trwać nawet jedenaście godzin. Tyle właśnie trwała w tym roku najdłuższa procesja – La Piedad, najkrótsza zaś, „zaledwie” trzy i pół godziny.

Pośpiech w przechodzeniu pomiędzy miejscami spotkania z pasos i możliwość zobaczenia bogato zdobionej (i mocno się chyboczącej) platformy z figurami z odległości kilku centymetrów w jednej z wąskich uliczek dodawały dreszczyku emocji.

Podczas mojego drugiego spotkania z andaluzyjską Semana Santa, chcąc nie chcąc, stałam się częścią tego, co poprzedniego dnia skrytykowałam. Z drugiej jednak strony odkryłam jej inny aspekt i zobaczyłam, że pozornie takie same procesje w rzeczywistości mogą się od siebie różnić. Największe wrażenie zrobiła na mnie droga krzyżowa (Vía Crucis), w której nazarenos ubrani na czarno przeszli dźwigając krzyże w ciszy, jedynie przy akompaniamencie bębnów.

„straszna” procesja

Wielki Wtorek (El Martes Santo). Spektakl i rodzinna tradycja

We wtorek czekał mnie kolejny dzień oglądania procesji, tym razem z Maríą, z którą pracuję w Platformie i jej przyjaciółką Gemą, która odkąd skończyła osiem lat, każdego roku uczestniczy w jednej z procesji jako nazarena i przejęła tę tradycję od swojego taty. Tego dnia zajęłyśmy strategiczne miejsce na skrzyżowaniu przed początkiem trasy oficjalnej (la Carrera oficial).

Trasa oficjalna to kilka ulic, przez które przechodzą procesje. Jak się okazuje, jest to najlepsze miejsce aby móc obejrzeć je wszystkie. Osoby, które cenią sobie wygodę i chcą cieszyć się widokiem każdej procesji, która przechodzi przez miasto, mają możliwość wynajęcia krzesła na specjalnych platformach zamontowanych wzdłuż trasy oficjalnej. Wykupienie takiego krzesła kosztuje od dwóch do około dziesięciu euro za jeden dzień, zależnie od miejsca, w którym chcemy oglądać procesje.

Trzeciego dnia oglądania wielkotygodniowych procesji zaczęłam już rozpoznawać niektóre figury i nauczyłam się czytać tabelkę z harmonogramem przejścia pasos, doceniłam piękno i emocje związane z trudnymi manewrami wykonywanymi przez costaleros w wąskich uliczkach i na zakrętach, a także w momencie podniesienia figury. Stałam się odrobinę bardziej „cordobesa”. Trochę mniej dziwiła mnie piknikowa atmosfera tego wydarzenia. Zrozumiałam, że wiele osób traktuje je jako widowisko lub okazję do spotkania ze znajomymi, miałam jednak też okazję poznać osoby, dla których jest to także wydarzenie duchowe, nie tylko artystyczne czy społeczne.

moment podniesienia figury i jej „taniec” (od 27 sekundy)

2 thoughts on “Wielki Tydzień w Kordobie z różnych punktów widzenia

  1. Pingback: Jak pachnie Kordoba wiosną? | la polaca w kordobie

  2. Pingback: Maj w Kordobie. Część pierwsza świętowania, czyli „Krzyże” | la polaca w Kordobie

Dodaj komentarz